Wirtualna rzeczywistość ma mieć znacznie szersze zastosowanie w naszych życiach, ale to społeczność graczy będzie prawdopodobnie odpowiedzialna za jej ewentualne spopularyzowanie. Nowy sposób grania dla osób postronnych wygląda z boku dość dziwnie, ale znajdując się już wewnątrz cyfrowego świata, dość szybko zapomina się o tym, co dzieje się naokoło, dając jednocześnie w całości porwać się zabawie. No właśnie, jak ona wypada? Czy faktycznie ma znamiona rewolucji, którą głośno zapowiadano? Czy może nie oferuje jednak doznań na tyle spektakularnych, aby osiągnąć sukces? Mam za sobą łącznie kilkadziesiąt godzin spędzonych z HTC Vive i Oculus Riftem na głowie, dość konkretne zdanie udało mi się więc sobie na ten temat już wypracować.

Komfort gry

To jedno z kluczowych pytań, jakie zadaje sobie każdy, kto jeszcze nie miał zestawu VR na głowie. Jak wygodne jest noszenie podobnego sprzętu? Całość nie jest w końcu przesadnie mała, mocuje się to wszystko paskami i rzepami… ale już tutaj muszę Was uspokoić. Wbrew pozorom zarówno HTC Vive, jak i Oculus Rift są niezwykle lekkie i w żaden sposób nie uwierają podczas zabawy. Każdy element mocowania da się wyregulować do własnych potrzeb, tak aby idealnie przylegał do twarzy, choć jest pewny element, który do przesadnie wygodnych nie należy. Mowa oczywiście o kablach - w obu przypadkach jest ich sporo i nie ukrywam, że potrafią stwarzać spore problemy, zwłaszcza w zestawie HTC i Valve. Chodząc i obracając się co chwilę bardzo łatwo zaplątać się w któryś z przewodów, co nie dość, że wybija z immersji, to jeszcze najzwyczajniej w świecie stwarza pewne zagrożenie jeśli nie będziemy uważać. Przy Oculus Rift jest zresztą podobnie, pomimo tego, że większość czasu siedzimy lub stoimy w miejscu. Kable zwisające obok szyi nieustannie się czuje, ale niestety technologia nie pozwala jeszcze na ich pozbycie się. Albo inaczej - pozwala, ale wówczas sprzęt kosztowałby kilkanaście razy więcej.

Co do potencjalnych zawrotów głowy, o których w kontekście VR słyszy się niezwykle często - te odczuwałem jedynie w dwóch ogrywanych produkcjach, a i wtedy nie były to doświadczenia, które zmuszałyby mnie do natychmiastowego zdjęcia gogli. To kwestia mocno indywidualna, ale taką nie nazwałbym już kolejnej "cechy", którą charakteryzuje się granie w wirtualnej rzeczywistości. O ile samo granie jest dość wygodne, to opuszczenie cyfrowego świata bywa już średnio przyjemne… Bez względu na to, ile czasu spędziłem z VR-em na głowie, za każdym razem wyglądałem jak zza grobu. Oczy wyglądają na szalenie zmęczone i jest to zapewne zasługa blisko ustawionych ekranów. W teorii nam nie szkodzą, ale jednak inna perspektywa sprawia, że ponowny kontakt z dziennym światłem nie zawsze należy do wybitnie komfortowych.

Jak w to wszystko się gra?

W trakcie moich przygód z HTC Vive i Oculus Rift przewinęło mi się przed oczami kilkadziesiąt gier. Nie każda zasługuje na uwagę, zwłaszcza iż mnóstwo z nich było bardziej technologicznymi demami niż faktycznie interaktywnymi produkcjami, ale kilka z nich zapadło mi w pamięć. Wybrałem łącznie dziesięć tytułów - takich, które albo olśniły mnie wizualnie albo które zaproponowały taką formę rozgrywki, jakiej próżno szukać w "tradycyjnych" grach. Granie w VR ma w końcu odmienić naszą perspektywę na tę formę zabawy, jak więc wypada w praktyce?

Fated: The Silent Oath

  • Ogrywane na: Oculus Rift

Na rynku roi się od gier, które potrafią wzruszyć i grają nieustannie z naszymi emocjami. To The Moon, Brothers: A Tale of Two Sons, Life is Strange… choć przy nich i wielu innych, bez problemu da się uronić łezkę, zawsze obserwujemy jednak akcję jako dziejącą się "obok" nas. Współczujemy postaciom, identyfikujemy się z nimi, ale to jednak ckliwe momenty przeżywane przez kogoś innego. Grając w Fated, miałem jednak wrażenie tego, jakby każda z sytuacji dotyczyła mnie - i to personalnie. Wcielamy się w niejakiego Ulfera, jednego z mieszkańców mroźnej północy, który musi zatroszczyć się o swoją rodzinę. Brzmi nudnie? A gdy dodamy do tego wątek bogów z mitologii Wikingów, którzy w swoich poczynaniach wcale nie zamierzają zważać na to, że mogą wyrządzić krzywdę naszej żonie bądź córeczce? W chwili, w której ta druga krzyczy wprost do gracza "Tatusiu, pomóż!" w obliczu zagrożenia, nie ma mocnych - lecisz momentalnie w jej kierunku. Narracja wybitna może nie jest, zagadki również nie rzucają na kolana, nawigacja jest dość drętwa, ale w żadnej innej grze nie czułem się tak emocjonalnie związany z postaciami i nie mam wątpliwości, że to dzięki immersji osiągalnej jedynie w wirtualnej rzeczywistości.

The Collider 2

  • Ogrywane na: Oculus Rift

Na liście nie zabraknie także i polskiej gry. The Collider 2 wyszedł spod ręki Techlandu i kontynuuje tradycję z jedynki - lecimy przed siebie z zawrotną prędkością jednym z dostępnych statków kosmicznych, strzelając do przeciwników, zbierając monety i omijając najdziwniejsze przeszkody. Klasyczny endless-runner stawiający po prostu na zabójcze tempo. Koncepcja niby ciekawa, ale w swojej klasycznej formie koła jednak na nowo nie odkrywa. Dlaczego więc umieściłem ją w zestawieniu? Wszystko z uwagi na bardzo interesujący sposób sterowania w VR. Trzonem nie jest w tym wypadku sterowanie myszką, klawiaturą czy padem - zamiast tego kontrolerem jest… nasza głowa. Zgadza się - unosząc ją bądź skręcając wydajemy polecenia naszemu pojazdowi. Metoda niezwykle ciekawa, choć fizycznie wyczerpująca - machanie twarzą przez kilkadziesiąt minut może po prostu skończyć się naciągnięciem mięśni na bardziej wymagających planszach, zwłaszcza że kalibracja perspektywy chwilami szwankuje. Gra pokazuje jednak, że nawet na siedząco, VR wcale nie musi sprowadzać się do statycznego podziwiania widoczków i naciskaniu pojedynczych guziczków.

Luckys Tale

  • Ogrywane na: Oculus Rift

Przyznam się bez bicia - czekałem na tę grę niezwykle mocno. Lubię platformówki, choć ostatni raz miałem czas na to, aby usiąść przy którejś na kilkanaście godzin mniej więcej 15 lat temu. Lucky's Tale na pierwszy rzut oka wydawał mi się niezwykle interesującym doświadczeniem z bardzo prostej przyczyny - zmienia to, w jaki sposób patrzymy na gry tego typu. Sam biegając lisek nie jest niczym wyjątkowym, ale sterowanie kamerą za pomocą naszej głowy - jak najbardziej. Dzięki temu możemy zajrzeć w każdy zakątek planszy, rzucić trzymaną bombą celując naszym wzrokiem... W VR powstaje mnóstwo nowych możliwości dla tworzenia zagadek i wyzwań, z czego twórcy zresztą bardzo chętnie korzystają. Gra się w to wszystko naprawdę przyjemnie! Tutaj jednak pewna "ciekawostka" - Lucky's Tale pomimo swojej niewinności był jedną z dwóch gier, przy których od czasu do czasu zawirowało mi w głowie. Do innego typu sterowania kamerą i do przeskakującego chwilami przez to obrazu da się w końcu przyzwyczaić, ale nawet po dłuższym czasie nie należy to do wybitnie przyjemnych doznań.

EVE: Valkyrie

  • Ogrywane na: Oculus Rift

Tutaj już na wstępie muszę zaznaczyć, że to absolutnie najładniejsza gra, jaką do tej pory widziałem na VR. Pomijając ograniczenia technologii, dzięki niesamowitej szczegółowości oraz świetnym teksturom, chwilami czułem się jakbym naprawdę siedział w prawdziwym statku. Graficzne detale wzmagają w tym przypadku poczucie immersji i choć rozgrywka jest prosta w swoich założeniach, EVE: Valkyrie to jedno z nielicznych doświadczeń, które nie są możliwe do odtworzenia poza wirtualną rzeczywistością. Siadamy tu za sterami kosmicznego statku, wybieramy mapę i tryb rozgrywki, a następnie ruszamy do akcji. Już sam moment startu z hangaru potrafi wbić w fotel - poczucie niesamowitej prędkości jest obecne nawet wtedy, gdy uruchamiamy maszynę po raz 20 z tego samego miejsca. Później ta sama "sensacja" towarzyszy nam podczas wykonywania beczek i innych manewrów. Pomimo tego, że grałem w to na siedząco, za każdym razem ruszając do bitwy ciężko wzdychałem w obawie o mój błędnik. Grę podsumowałbym tak - bliżej symulatora kosmicznego pilota być chyba obecnie nie można. Nie chodzi tu jednak o zaawansowane sterowanie czy fizykę (te są mocno uproszczone) - dzięki VR po prostu mamy wrażenie siedzenia w autentycznym kokpicie i wykonywania samodzielnie każdego manewru.

Farlands

  • Ogrywane na: Oculus Rift

Pokemony i Tamagotchi każda zna - i to właśnie z ich krzyżówką kojarzy mi się Farlands. Walk między trenerami tutaj wprawdzie nie ma, na odznakę i PokeCenter wprawdzie także nie można liczyć, ale pewne wyraźne podobieństwa jednak zachodzą. W grze wcielamy się w przypadkowo wybranego do elitarnego programu "odkrywcę", którego wysłano na obcą planetę w celu zbadania istniejących tam form życia. Chodzimy więc po powierzchni (a właściwie teleportujemy się z miejsca na miejsce - ten motyw wykorzystano zresztą w większości gier na VR), pstrykamy zdjęcia nowym gatunkom i przyglądamy się ich zachowaniom. Możemy je również karmić, "adoptować", tresować i wspólnie się bawić, ale najciekawszy w tym wszystkim jest mimo wszystko sam świat. Ten wygląda absolutnie przepięknie i chwilami po prostu zapominałem o obowiązkach odkrywcy, siadałem wygodniej na fotelu i patrzyłem na rozciągający się przede mną horyzont… autentycznie się przy tym relaksując.

Na kolejnej stronie skupiam się na grach na HTC Vive, poruszam także tematykę ceny oraz staram się odpowiedzieć na najważniejsze pytanie - czy warto inwestować w VR?

  • Ogrywane na: HTC Vive

Gry przygodowe, stawiające na zagadki oraz rebusy, wydają się być oczywistym kandydatem do zawojowania w przyszłości VR. Szybkie strzelanki w końcu nie zawsze się sprawdzają, ale wolniejsze tempo zabawy zdaje się funkcjonować bez większych zarzutów i to właśnie na nie postawili twórcy The Gallery. Pierwszy epizod jest dość krótki, ale daje niezły przedsmak tego, co można zrobić w wirtualnej rzeczywistości. W grze od samego początku panuje bardzo tajemnicza atmosfera, która w normalnych warunkach może nie byłaby aż tak przerażająca, ale ponownie - z goglami na głowie, miałem nieustanne wrażenie znajdowania się w danej lokacji. W tym miejscu na szczególną uwagę zasługuje jednak to, jakie możliwości daje HTC Vive przy podobnej mechanice - praktycznie każde miejsce w jakim się znajdziemy ma mnóstwo interaktywnych przedmiotów, które można podnieść, rzucić czy rozbić (wszystko za pomocą ruchowych kontrolerów). Wykonywanie tych wszystkich czynności jest zresztą konieczne do rozwiązywania kolejnych zagadek. W dużym skrócie - jeżeli chcieliście się kiedyś poczuć jak Harry Potter podczas Turnieju Trójmagicznego (ależ porównanie!), The Gallery to zdecydowanie dobry adres.

Brookhaven Experiment

  • Ogrywane na: HTC Vive

Kolejne "stojące" doświadczenie, w którym niby poza obracaniem się w kółko i strzelaniem niczego nie robimy. Wystarczy jednak spędzić z grą jakieś 30 sekund, aby doskonale zrozumieć dlaczego znalazła się w tym zestawieniu. Na widok filmowych czy growych zombie zazwyczaj mocno ziewam. Temat jest w końcu mocno oklepany i choć takie Dying Light próbuje je "wymyślić" na nowo, to jednak trudno czuć na ich widok paraliżujący strach. Brookhaven Experiment to jedna całkowicie inna para kaloszy. Środek lasu, w którym się znajdujemy, niepokojące dźwięki z każdej strony i nadciągający, ukryci w cieniach nieumarli… Gdy któryś z nich nagle pojawiał się za moimi plecami, nie było razu, w którym bym się nie wzdrygnął i nie zaczął odruchowo wymachiwać rękami, bijąc ich przy tym kolbą pistoletu. Mając wrażenie osobistego starcia z zombiakami, uświadomiłem sobie pewną, dość przykrą rzecz - pomimo tego, co wcześniej mi się wydawało, w obliczu prawdziwej apokalipsy z zombie, nie byłbym na nią przygotowany ani trochę. Poskładałbym się emocjonalnie w kilka chwil po jej rozpoczęciu i zapewne skulił w jakimś kącie…

Unseen Diplomacy

  • Ogrywane na: HTC Vive

To produkcja, w którą niestety nie miałem okazji zbyt długo pograć z powodu problemów technicznych (pokój, w którym rozstawiono czujniki okazała się chyba zbyt mały), ale która mimo to bardzo mocno zapadła mi w pamięć. W Unseen Diplomacy wcielamy się w szpiega służącego brytyjskiej koronie, a z tym oczywiście wiążą się pewne, konkretne sytuacje, w jakich przedstawiciele tego fachu często się znajdują. Chlebem powszednim jest dla nich w końcu czołganie się przez szyby wentylacyjne, pośpieszne wykręcanie śrubek w kratkach klimatyzacyjnych. W grze wymagają one nie tylko sprawnego kręcenia nadgarstkiem i naciskania guzików, ale i… autentycznego schylania się czy czołgania. Nie, nie przejęzyczyłem się. W Unseen Diplomacy regularnie lądowałem na ziemi, po prostu czołgając się od jednej ściany do drugiej! Doświadczenia tego typu pokazują, że przy odpowiednio zaprojektowanej mechanice rozgrywki, linia między wirtualną rzeczywistością a rzeczywistością "prawdziwą" może być niezwykle cienka. Podobnych produkcji będzie w przyszłości z pewnością więcej.

Space Pirate

  • Ogrywane na: HTC Vive

To mój zdecydowany faworyt jeśli chodzi o gry na HTC Vive. Wszyscy mają jakieś produkcje, w których po chwili rozgrywki czują prawdziwymi "kozakami" i właśnie do tej kategorii zaliczyłbym Space Pirate. W grze stoimy na futurystycznej platformie i strzelamy po prostu do kolejnych fal latających na około dronów, mamy do dyspozycji tarczę oraz pistolet i obracając się kółko, celujemy do przeciwników. Strzelanka jak niby każda inna, ale drgający w dłoni kontroler oraz satysfakcja, jaką odczuwa się na widok eksplozji robota czynią z tej prostej gry pozycję nieporównywalną do swoich "klasycznych" odpowiedników. W tradycyjnych FPS-ach możemy się szczycić świetnym operowaniem myszką i precyzją wskaźnika, ale w Space Pirate podświadomie czujesz, że faktyczne, fizyczne celowanie to jednak całkowicie inny poziom "umiejętności". Kiedy trafiasz za pierwszym razem w każdego z wrogów i kończysz rundę w parę sekund po prostu wewnętrznie rośniesz - i to znacznie bardziej niż wygrywając samodzielnie rundę w Counter-Strike'u.

Vanishing Realms

  • Ogrywane na: HTC Vive

Gry RPG mają zazwyczaj to do siebie, że potrafią niesamowicie zaangażować i wciągnąć w świat, po którym się poruszamy. I to nawet wtedy, gdy akcje obserwujemy z perspektywy trzeciej osoby. Vanishing Realms nie różni się pod tym względem od tradycyjnych przedstawicieli gatunku, ale w kwestii immersyjności oferuje jednak coś więcej. Tutaj nie tyle odgrywamy jakąś rolę w wymyślonym świecie, co po prostu czujemy się jego częścią. I to dosłownie. Poruszamy się tu oczywiście poprzez wspominaną "teleportację", co w pewien sposób ogranicza płynność eksploracji, ale cała reszta daje możliwość poczucia się jak prawdziwy bohater. Machanie mieczem za pomocą kontrolera jest fantastycznie odwzorowane, a lecące strzały możemy zablokować zasłaniając się ręką! Gra nie rzuca na kolana pod względem fabularnego wątku, samo zwiedzanie lokacji też pozostawia trochę do życzenia, ale to jak niesamowicie odbiera się potyczki z przeciwnikami pokazuje bardzo jasno, że VR-owe RPG będą w przyszłości rajem dla fanów fantasy.

Cena i dostępność

No dobrze, gry i ich mechanikę mamy jako takie omówione, przejdźmy więc jeszcze na chwilę do innej, równie istotnej kwestii. W idealnym świecie każdy gracz ma na swoje hobby regularnie kilka tysięcy złotych do wydania. Jak jest naprawdę, nikomu tłumaczyć chyba nie trzeba, choć ustalając cenę Oculus Rift i HTC Vive, ich twórcy przyjęli chyba jednak ta pierwsze założenia. Oculus to wydatek rzędu 799 euro, za Vive zapłacimy 899 euro… choć w tym drugim przypadku dostajemy w zestawie znacznie więcej. Pokaźniejszy pakiet niewielu się jednak przyda, z uwagi na dość konkretne wymagania technologii autorstwa Valve. Do gry na HTC Vive potrzeba bowiem wolnej przestrzeni o wymiarach przynajmniej 2x2 metry. Nie oszukujmy się - nie każdy dysponuje czymś takim we własnym mieszkaniu, a wynoszenie mebli za każdym razem gdy chcemy pograć raczej rozwiązaniem idealnym nie jest. W takim przypadku sensowniejszy wydaje się jednak Oculus Rift, z którego śmiało można korzystać podczas siedzenia przy biurku. Stosunek cena/jakość/zawartość wskazuje więc na HTC Vive, ale praktyczne podejście nakazuje jednak wybór sprzętu Oculusa. Oczywiście o ile mamy wystarczająco mocny komputer.

Czy warto?

To zdecydowanie najważniejsze pytanie w całym tym VR-owym zamieszaniu. Z pełną odpowiedzialnością mogę odpowiedzieć - tak, jak najbardziej warto. Ale jeszcze nie teraz. Część gier robi fenomenalne wrażenie i daje mnóstwo nieosiągalnej nigdzie indziej frajdy, ale żadna z nich nie jest na tyle fantastyczna, aby specjalnie dla niej inwestować kilka tysięcy w nową technologię. Czy świetnie bawiłem się w Space Pirate? Owszem. Czy Lucky's Tale okazało się być jedną z najciekawszych platformówek w jakie grałem? Jeszcze jak! Ale gdybym miał prywatnie wydać mnóstwo pieniędzy tylko po to, aby pobawić się nimi przez kilka godzin - zrezygnowałbym z nich bez większego żalu. VR Gaming na PC jest naprawdę fantastyczną alternatywną formą rozrywki, ale minie jeszcze sporo czasu, zanim zacznie chociażby nawiązywać "walkę" z tradycyjnym graniem. Może za 5-6 lat, w trzeciej generacji wirtualnej rzeczywistości, gdy headsety potanieją, pojawi się więcej unikatowych i wciągających produkcji.

Pomijając cenę, na chwilę obecną VR przyrównałbym do tego, jak wygląda sytuacja z kontrolerami do gier muzycznych. Mają swoją "widownię" na rynku, spisują się świetnie, zapewniają masę rozrywki i gdy tylko znajdziemy je u kogoś na imprezie, z całą resztą gości chcemy je natychmiast wypróbować… ale jednocześnie mało kto samodzielnie decyduje się na ich prywatny zakup. Tak samo wygląda najbliższa przyszłość wirtualnej rzeczywistości - póki co jest tylko dla największych fanów technologicznych nowinek, a cała reszta wbrew pozorom zbyt wiele nie traci.