Jest mi po prostu przykro. Dla polskiego kibica jedna z ważniejszych sportowych imprez w życiu na wirtualnym gruncie została zwyczajnie odpuszczona i zlekceważona. I to z najmniej spodziewanej strony, bo przez gości, którzy od wielu lat dostarczają bardzo dobrą, w opinii większości najlepszą piłkę na konsole, a ostatnio także na komputery. Nie ma co dorabiać do tego teorii, że sportowy oddział Elektroników nie lubi nas albo Ukraińców. Przed premierą FIFY 13 EA Sports po prostu postanowiło zarobić głównie na FIFA Street, a edycję przygotowaną z myślą o Euro stworzyło na odczepnego, wiedząc, że i tak się sprzeda. Dlatego też zadanie zleciło praktykantom, którzy zmajstrowali ją w przerwie między noszeniem kawy twórcom pracującym nad uliczną piłką. W efekcie dostajemy grę, z której PZPN byłby dumny: byle jaka, nieprofesjonalna, nastawiona wyłącznie na wyciągnięcie kasy od naiwniaków. Grzegorz Lato poleca i pozdrawia.

Co najdziwniejsze, EA Sports wyłożyło się na temacie, który przez lata dla ich sportowych gier był cechą rozpoznawczą - na licencjach. Organizatorzy całej imprezy w oficjalnej grze o Mistrzostwach Europy nie mają oryginalnych koszulek, ba, Ukraina nie ma nawet prawdziwych piłkarzy! A to oczywiście nie wszystko. W gronie finałowych uczestników licencjonowanych koszulek nie ma również Rosja, która nie wiedzieć czemu według EA Sports nie jest kontynuatorem ZSRR - ma 0 wygranych turniejów i tylko cztery razy brała udział w Euro. Bzdura wbrew prawu, bo akurat Czechów gra słusznie traktuje jako spadkobierców Czechosłowacji...

Niestety, to nie jeszcze nie koniec, bo poza finałową szesnastką kwiatków jest znacznie więcej. W sumie oryginalnych strojów i rzeczywistych składów nie ma 24 z 53 drużyn. Wśród nich takie państwa jak Walia, Słowacja czy Serbia. Przypominamy - to nie Era Futbolu 2012 od nowych, debiutujących twórców z Radomia, tylko oficjalna gra mistrzostw od giganta EA Sports, która kosztuje tyle, co niejedna pełnoprawna produkcja (przynajmniej na PC). Byłoby to śmieszne, gdyby nie było straszne.

Nie liczcie też na to, że nasi piłkarze wykonani zostali z dbałością o szczegóły - cała nasza reprezentacja to "kopiuj-wklej" z FIFY 12, co oznacza, że tylko Błaszczykowski, Fabiański i Lewandowski wygląda w miarę podobnie. Wojciech Szczęsny, podstawowy bramkarz Arsenalu, to nadal brat bliźniak lewego obrońcy z San Marino i napastnika Andory - a to tylko niewielka część rodzeństwa rozsianego po całej Europie przez zdolnych grafików z Kanady. Może i jestem idealistą, ale w takiej grze organizator imprezy powinien być wykonany z dokładnością co do jednego pieprzyka! No tak, ale w dwa tygodnie tak wiele zrobić się nie da, stąd też nawet Hiszpanie czy Holendrzy mają w swoim składzie zawodników z twarzy podobnych do nikogo.

Eliminacji nie ma, co oznacza, że Euro rozpoczynamy od razu jedną z 16 drużyn, które awansowały w rzeczywistości albo sami losujemy grupy, podmieniając niepasujące nam reprezentacje. Automatycznie to skraca czas gry, bo po rozegraniu turnieju możemy rozpocząć go jeszcze raz, co jest średnio kuszącą opcją, albo posiłkować się innymi trybami, które z kolei mocno rozczarowują. Eliminacje przyciągnęłyby nas dłużej do gry, a przy okazji wprowadziły w klimat Mistrzostw, którego w ogóle się nie czuje.

Co dostaliśmy w zamian za eliminacje? Tryb Wyprawy, czyli opcję, która w grze o reprezentacjach wydaje się ponurym żartem i na który wpaść mogła osoba kompletnie nie czująca piłkarskiego klimatu. Zasady nie są skomplikowane. Tworzymy własną drużynę z gwiazdą jako kapitanem, która na początku składa się z samych ogórków i gości kopiących się po czołach (np. ja trafiłem na Białorusina o nazwisku Tupolev...). Z czasem dostajemy coraz lepszych piłkarzy, pod warunkiem, że wygramy mecze z innymi reprezentacjami - wtedy gra losowo dorzuca nam najpierw gracza rezerw, potem z ławki, a następnie gwiazdę. Tak, to oznacza, że z każdą dostępną drużyną trzeba rozegrać trzy przeraźliwie nudne mecze, a i tak dostajemy zawodnika niczym na randce w ciemno, bo wybrać sami nie możemy. Za wygraną otrzymuje się jeszcze obrazek, który potem łączy się w piękną mozaikę - no naprawdę niesamowita motywacja. Sam pomysł może i zły nie jest, ale ten tryb nadaje się do normalnej FIFY, a nie gry o Euro, kiedy chcemy grać reprezentacjami, identyfikować się z własnym krajem, walczyć o turniej, a nie tworzyć zbieraninę "farbowanych lisów". Choć Smuda pewnie zadowolony...

Jest jeszcze tryb wyzwań, który uaktywni się w czasie turnieju oraz możliwość rozegrania Euro w Sieci. Oczywiście nie ze znajomymi, tylko z obcymi osobami, których losowo dobierze nam konsola. Otwierać się na świat, a nie zamykać się we własnym gronie - twierdzi EA, które znowu zalicza minusa.

Reprezentacje? Wiele bez licencji. Tryby gry? Żenujące. To może chociaż klimat jest? A skąd. Szukanie w UEFA Euro 2012 atmosfery piłkarskiego święta to tak samo dobry pomysł, jak chłonięcie "Małyszomanii" na plaży w Sopocie. Niby mamy menu gry kojarzące się z logo Euro, również wszystkie tabelki pokazywane w trakcie meczu wykonano w podobnej stylistyce, ale poza tym - bieda z nędzą. Wchodząc na mecz oglądamy zawsze tę samą prezentację, hymny odgrywane są we fragmencie, na dodatek wyłącznie dla jednej reprezentacji. Nie ma kamery pokazującej się bawiących kibiców, brakuje chociażby podglądu na ławkę rezerwowych, nie ma nawet głupich serpentyn. A że twórcy potrafią zrobić atmosferę, udowodnili przy okazji gry MŚ w RPA, kiedy każdy mecz poprzedzany był naprawdę przyjemną animacją. Nie wspominamy już o kompletnie wypranych z emocji menusach, a przecież wystarczyło podrzucić z 24 losowe ciekawostki w trakcie wczytywania i już byłoby lepiej. Tu Mistrzostw nie czuć, mamy wrażenie, że to po prostu kolejne spotkanie w "dwunastce", tyle że na nowym stadionie.

No właśnie, stadiony. Ciężko się do nich przyczepić, są poprawne (widać choćby to, że tzw. czwarta trybuna na obiekcie w Poznaniu ma jedną kondygnację mniej), ale szału nie ma. Zamiast czymś nas zaskoczyć, twórcy dołożyli absurd w postaci meczów o 18:00 rozgrywanych przy świetle reflektorów, pod gwiaździstym niebem. To lenistwo do potęgi czy może w Kanadzie nie wiedzą, że w Polsce noc nie trwa przez 24 godziny?

Pod względem gameplayu to po prostu FIFA 12, czego się spodziewaliśmy, więc ani to nas nie zaskoczyło, ani nie rozczarowało. Tylko czemu nie można zmienić składów w menu głównym gry? Czemu nie można symulować meczu? Czemu nie ma żadnych nowych piosenek? Naprawdę nie wiem, jakim cudem ten dodatek może ważyć 656 MB. Przykro mówić, ale debiutujący moderzy potrafią robić znacznie bogatsze paczki, nie pobierając za to ani grosza.

Jedyną rzeczą, za jaką można EA Sports pochwalić, to okrzyki kibiców, ale to plus mocno naciągany. W grze pojawia się doping zarejestrowany w trakcie ostatnich towarzyskich spotkań z Niemcami i Meksykiem. Nie są to fanatyczne śpiewy, ale uśmiechnąłem się, gdy usłyszałem "Polska, Polska" albo "jesteśmy z Wami". Drobiazg, ale sympatyczny. Szkoda, że to jedyne, na co stać EA Sports...

Niby komentatorzy dograli parę kwestii, gdzie wspominają minione Euro albo opowiadają ciekawostki związane z imprezą, ale nie ma tego wiele, a później i tak wszystko się powtarza. Do tego dochodzą błędy, kiedy duet chwali przejęcie piłki przez obrońcę, mimo że akcja ofensywna trwa dalej...

Naprawdę nie wiem, dla kogo UEFA Euro 2012 jest. Zero emocji, olbrzymia wpadka z licencjami, słabe tryby gry - czuć na kilometr, że gra została zrobiona na kolanie, w przerwie na papierosa. To już Ultimate Team jest znacznie głębszym i rozbudowanym dodatkiem. EA Sports, prędko Wam tego nie zapomnimy...

>>> Szczodry PZPN, premie jak dla mistrzów świata